„Czym jest wolność?” – pytałem siebie o to nieraz. Powodów do zadawania sobie tego pytania mnie akurat nie brakowało. Bo miałem okazję zobaczyć objawy braku wolności. Mgliście, bo jako bardzo, bardzo małe dziecko pamiętam stan wojenny i tę noc, w którą ulicą Kasprowicza w stronę centrum Warszawy jechały czołgi. Miałem także okazję widzieć na własne oczy mur berliński – nie ten, którego fragmenty możemy teraz podziwiać w muzeach. Nie. Ten mur ze strażnikami, psami i zasiekami. Z amerykańskimi żołnierzami w białej budce przy Checkpoint Charlie. Z przejściami granicznymi urządzonymi na stacjach metra. Ten, który całe rodziny rozdzielił na kilkadziesiąt lat tylko dlatego, że członkowie ich mieszkali w różnych częściach miasta. A potem jak w 1989 roku runął.
A co gdyby przyszło mi spędzić kilka miesięcy lub lat w celi o wymiarach dwa na trzy metry? Tego, pomimo, że odwiedziłem opuszczony areszt śledczy, jak mocno bym nie próbował, nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Przemierzając kolejne poziomy byłego aresztu, zaglądając do kolejnych cel, sama próba wyobrażenia sobie, że to mógłby być moim domem przez długi czas, jedynie stawała się coraz bardziej nieznośna.
Pomimo, że osadzeni już jakiś czas temu opuścili te mury, pomimo, że w celach już nie ma prycz ani osobistych przedmiotów, a kolejne ekipy filmowe, kręcąc tu filmy i seriale pozostawiły tu po sobie chlew, to nadal w tych murach czuje się obecność – w ściany wżarł się zapach potu – taki gorzki i nieusuwalny, który pozostanie tu jeszcze na długo.
Sam budynek wybudowali Niemcy pod koniec XIX wieku i przewidziany był na 300 osób. I tak budynek aresztu funkcjonował aż do 2018 roku, kiedy wskutek reformy stał się niepotrzebny. Ponieważ budynek aresztu graniczy z sądem, niedługo zostanie przerobiony na archiwum.
A kiedy już zalegną tam opasłe tomy akt, to jaki zapanuje tam zapach? Pokaż mniej